Pomóżmy Krystianowi wygrać walkę z Glejakiem!
Krystian Marcinkowski ma 38 lat, żonę i 3-letniego syna. Mieszka w Uniemyślu. 4 lata temu podczas rutynowych badań dowiedział się… o Glejaku. Chorobie, która już na zawsze zmieniła życie jego i jego najbliższych. - Nie stracimy wiary, nie stracimy hartu ducha do końca. Nie tracimy nadziei, którą odbierają nam lekarze!!! Liczymy na pomoc zewsząd. Prosimy pomóżcie!!! - czytamy na stronie gdzie prowadzona jest zbiórka publiczna na leczenie Krystiana.
Jak to się zaczęło, runda pierwsza.
Cztery lata temu podczas zwyczajnych badań okresowych okulistka badająca Krystiana zauważyła coś niepokojącego w jego wzroku, po czym skierowała go na oddział neurochirurgii, mówiąc, że sprawa będzie albo poważna, albo będziemy się z tego śmiali. Nikomu z nas nie przeszło przez myśl, że to zwyczajne badanie okaże się dla nas początkiem koszmaru, który trwa i wzmaga się z każdym dniem, niszcząc po drodze całe szczęście, na które ciężko pracowaliśmy. Krystian pozostał na oddziale, wykonano mu rezonans magnetyczny głowy. Diagnoza okazała się praktycznie wyrokiem śmierci, gdyż w lewym płacie czołowym znaleziono guza olbrzymich rozmiarów, jednego z najzłośliwszych ''Glejaka''. Gdy lekarze twierdzili, iż jedyną szansą przeżycia dla Krystiana jest operacja, my mieliśmy mieszane uczucia i obawy przed tym, że może ona nie pomóc, a wręcz przynieść odwrotny skutek. Docelowo jednak zgodziliśmy się na nią. Operacja przebiegła pomyślnie, odetchnęliśmy z ulgą, guz został usunięty a nam pozostało oczekiwanie na to, co przyniesie los zaraz po niej.
Runda druga
Po operacji wszystko rokowało dobrze, bardzo długo (przed operacją) staraliśmy się o dziecko. Trzy lata temu urodził się nasz syn Oliwier. Niestety nasza radość nie potrwała zbyt długo. Pół roku później zgłosiliśmy się na rezonans, który miał potwierdzić pomyślność przeprowadzonej operacji. Było to dla nas bardzo długie pół roku, pełne niepokoju, obaw i strachu, nie traciliśmy jednak nadziei ani przez chwilę. Wynik rezonansu wykazał, że guz odrasta. Zmiany, które się pojawiły kwalifikowały się do kolejnej operacji. Tym razem nawet nie zastanawialiśmy się nad decyzją, operacja była koniecznością. Ta również się powiodła, wszystko co powinno, zostało usunięte. Przyszedł czas na radioterapie, która na celu miała zahamowanie choroby. Radioterapia bardzo osłabiła Krystiana, jednak ten, swoją determinacją i wolą życia powrócił do pełnej sprawności, do pracy i życia codziennego. Rozpoczął się okres oczekiwania na kolejny rezonans. Wszyscy podupadliśmy na zdrowiu, zwłaszcza psychicznym, ale nie zamierzaliśmy się poddać. Tak wiec, walka trwała dalej. W końcu przyszedł czas i na dobre wieści .Wynik rezonansu nie wykazał żadnych zmian."Jesteśmy uratowani!!!", pomyślałam. Następny rezonans przyniósł ten sam, pozytywny wynik. Szczęście jakie nas ogarnęło było nie do opisania. ''Udało nam się, udało, wygraliśmy'' powtarzałam.
Runda trzecia - przyczajone zło.
Stan ten trwał do maja tego roku. Następne badania przyniosły już tylko gorycz, ból, rozpacz, żal i pretensje do niekompetencji tutejszej służby zdrowia. Albowiem lekarz, który dokonywał opisu poprzedniego rezonansu Krystiana, skupił się wyłącznie na miejscu pooperacyjnym, nie dokonując analizy reszty czaszki. Wynika z tego to, że w momencie gdy my napawaliśmy się szczęściem, w tylnej części głowy rósł już kolejny guz, który spokojnie klimatyzował się i robił swoje z niewiedzą
naszą i niekompetentnych lekarzy. W momencie gdy dowiedzieliśmy się o jego istnieniu był już w takich rozmiarach, że lekarze pozbawili nas, nawet nadziei na operacje. Usłyszeliśmy, że guz umiejscowiony jest nieoperacyjnie, ma charakter naciekowy. "Jedyne co możemy zrobić to kolejna radioterapia, operacja nie wchodzi w grę'' mówili lekarze. Było to niczym wydanie wyroku śmierci.Wiedząc, że na tutejszą służbę zdrowia nie możemy już liczyć, rozpoczęliśmy pogoń za życiem na własną rękę. W pierwszej kolejności próbowaliśmy szukać klinik, które oferują nieinwazyjne metody operowania guzów mózgu. Całą dokumentacje medyczną przesłaliśmy do Poznania, Warszawy a nawet Pragi, jednak wszystkie kliniki odmówiły. "Guz jest zbyt duży, ma charakter naciekowy, odmawiamy". Nie sposób jest opisać co wtedy czuliśmy. Nie wiedząc co począć poddaliśmy się kolejnej radioterapii, która miała być ostatnią deską ratunku.
Final round!
Krystianowi wstawiona została zastawka, odprowadzająca płyn mózgowy. Zabieg ten przyniósł bardzo dobre efekty, psychotyczne napady ustąpiły a Krystian wrócił do domu. Wrócił do dom a wraz z nim guz z którym medycyna konwencjonalna nie ma już co zrobić. Rozpoczęliśmy pierwszą kuracje niekonwencjonalną metodą. Widoczne są już pierwsze pozytywne skutki leczenia. Krystianowi wraca apetyt, przesypia całe noce. Wraz z nimi wraca nam również nadzieja...głęboka nadzieja w to, że Krystian znajdzie się w tej grupie ludzi, którzy mogą powiedzieć: ";wyleczyłem się sam, naturalnie, bez chemii";.
Dzięki pomocy sąsiadów, znajomych i wszystkich życzliwych ludzi, którym już teraz z głębi serca dziękujemy, byliśmy w stanie zakupić kurację wystarczającą na trzy miesiące. Kuracji nie można przerwać, bo w momencie odstawienia leku, atakowane przez niego komórki rakowe wykonują skondensowany atak na komórki zdrowe, co może przynieść fatalne skutki. Pierwsza kuracja kosztowała 36 tys. zł. Kolejne będą droższe ( Krystian w pierwszych 2 miesiącach wprowadzany jest na dawkę docelową, przez co ilość leku potrzebna w tym okresie jest mniejsza). Na kolejne trzy miesiące potrzebujemy około 50 tys. zł.
Anita, Krystian, Oliwier i cała rodzina.
« poprzednia | następna » |
---|