Co, jak i kiedy? Czyli plan podboju Mont Blanc.
Skoro już wiemy, jakie trudności na nas czekają, czas uchylić rąbka tajemnicy, jak zamierzamy to wszystko rozegrać. Start naszej wyprawy planujemy na 3 sierpnia 2016, wtedy właśnie, około północy, wyruszymy w 1500-kilometrową drogę, by w godzinach popołudniowych znaleźć się u podnóża „Dachu Europy”.
Dlaczego właśnie wtedy? Według statystyk w pierwszej połowie sierpnia panują tam najbardziej sprzyjające warunki atmosferyczne. Ciężko mówić o pewności pogody na wysokości ponad 4 000 m n.p.m., skoro nawet w Tatrach aura potrafi spłatać figla, sypiąc śniegiem w środku lata. My jednak jesteśmy pełni nadziei, że przyszłoroczny sierpień tylko te statystyki potwierdzi.
Jako bazę wypadową wybraliśmy kemping Bellevue, z którego korzysta większość ekip próbujących zdobyć Mont Blanc. Wbrew powszechnie panującej opinii początek „szlaku” nie znajduje się w Chamonix, lecz w oddalonej o około 8 kilometrów Les houches. Kemping ten to kawałek trawiastego terenu ogrodzonego żerdziami. Całym tym majątkiem zarządza sędziwa Francuzka, mówiąca tylko w rodzimym języku. Mamy tylko nadzieję, że podstawy francuskiego i odrobina gestykulacji wystarczą, by móc rozbić namiot i zostawić na kilka dni samochód.
Dzień drugi naszego pobytu potraktujemy jako odpoczynek po podróży i próbę aklimatyzacji. W tym celu wybierzemy się na mierzący 3 842 m n.p.m. szczyt Aiguille du Midi, na który można się dostać za pomocą kolejki gondolowej. Po spędzeniu kilku godzin na szczycie, oswojeniu się z nieco rozrzedzonym powietrzem i przypomnieniu sobie metod asekuracji zimowej, powrócimy na kemping Bellevue, skąd następnego dnia wyruszymy na podbój celu naszej podróży.
Czas na kilka słów dotyczących samego wejścia na szczyt. Na wierzchołek Mont Blanc prowadzi kilka dróg, zarówno od strony francuskiej, jak i włoskiej. Są też różne warianty zdobycia szczytu. Trasę tę można pokonać totalnie na lekko, mając odpowiednio wyposażony portfel lub typowo oblężniczo, niosąc cały potrzebny sprzęt ze sobą. Wszystko jest uzależnione od kondycji, umiejętności wspinaczkowych oraz zasobów finansowych uczestników wyprawy. Nasz wybór padł na francuską grań Gouter, zwaną także „drogą klasyczną”. Po kilku kompromisach zdecydowaliśmy się na trudniejszy wariant, czyli styl oblężniczy. Jego niewątpliwą zaletą jest możliwość rozbicia obozu w każdym miejscu, które zapewni minimum bezpieczeństwa. Jest ona niezastąpiona w przypadku pogorszenia się warunków atmosferycznych czy gorszego samopoczucia któregoś z uczestników. Wadą tego wariantu jest fakt, że cały sprzęt i żywność potrzebna do przetrwania kilku dni w górach ma swoją wagę. Blisko 30 kilogramowe plecaki mogą z czasem dać się we znaki.
Chętni do zdobycia szczytu mogą liczyć na kilka ułatwień, z których chętnie korzystają zarówno wyprawy komercyjne, jak również takie projekty, jak nasz. Są to między innymi kolejka linowa z Les houches na La Chalette, wynosząca zainteresowanych na wysokość 1 800 m n.p.m., czy Tramway Du Mont Blanc, którego górna stacja kolejki mieści się na wysokości 2 362 m n.p.m.
Całość naszej wyprawy, od ruszenia z kempingu Bellevue w Les houches na szczyt i z powrotem ma trwać 5 dni. Różnica wysokości, jaka nas czeka do pokonania, wynosi 3 830 metrów, a całość trasy mamy zamiar pokonać, mówiąc kolokwialnie, z buta. Czas jaki zakładamy być może nie jest zbyt imponujący w porównaniu z rekordowym wejściem Jacka Żebrackiego. Należy jednak pamiętać, że my to tylko szare nizinne żuczki i nie mamy takiego dorobku górskiego jak wyżej wymieniony rekordzista.
Tyle wiedzy ogólnej. Czas więc na trochę konkretów dotyczących naszego wejścia. Z Les houches, czyli wysokości 972 m n.p.m., startujemy 5 sierpnia w godzinach wczesnoporannych. Pierwsze dwa dni to długi, mozolny trekking. Początkowo trasa wiedzie lasem wzdłuż kolejki linowej na La Chalette, następnie wzdłuż torów Tramway Du Mont Blanc, aż do stacji końcowej w pobliżu Nid d’Aigle. Dzień zakończymy noclegiem na wysokości 2 362 m n.p.m. Alternatywą dla naszego namiotu może być położony o 400 metrów wyżej Baraque Forestiere des Rognes. Jest to betonowy schron awaryjny, z kilkoma drewnianymi pryczami. Zważywszy, ze termin naszego pobytu trafia w okres największego natężenia ruchu turystycznego w tym rejonie, zdecydujemy się na nasze ciasne, ale własne lokum.
Dzień drugi akcji górskiej to kontynuacja trekkingu do schroniska Refuge de Tete Rousse. Znajduje się ono na wysokości 3 167 m n.p.m. Nieco powyżej schroniska znajduje się pole namiotowe, gdzie spędzimy noc. Kolejny poranek można uznać za przełomowy dla naszej przygody. Tego dnia będziemy mieli okazję na własnej skórze przekonać się, czym są alpejskie atrakcje, o których tyle czytaliśmy.
Kolejnego dnia maksymalnie zmniejszymy ciężar plecaków, zostawiając w namiocie wszystkie zbędne rzeczy i około 2 w nocy wyruszamy w dalszą drogę. Pierwszą z niespodzianek jaką napotkamy, będzie śnieżno-lodowe plateau. Wbrew ogólnie przyjętej regule, lodowiec nie jest obszarem pokrytym litym lodem. Znajdują się na nim również głębokie szczeliny przykryte lodowymi mostkami, które mają tendencję do zarywania się. Każdy postawiony na lodowcu krok może wiązać się z upadkiem w czeluść takowej szczeliny. Kolejną „niespodzianką”, jaką przygotował nam masyw Mont Blanc, będzie zwany także „żlebem śmierci”, Grand Couloir. Jest to nic innego jak 50-metrowa rynna, którą przetaczają się kamienie o bardzo zróżnicowanej wielkości, od piłki golfowej, po małej wielkości samochód. Trawersu kuluaru należy dokonać dwukrotnie, idąc na szczyt i z niego wracając. O ile sytuacja w górę jest o tyle prostsza, że wstając odpowiednio wcześnie można przejść owy kuluar przy ograniczonej ilości kamieni, które są jeszcze zmrożone lodem, o tyle w drodze powrotnej pokonuje się go w godzinach popołudniowych, gdzie topniejący lód wypuszcza coraz większe ilości, lecących z wielkim impetem kamieni.
Po przebyciu żlebu, będzie czekała na nas niemalże pionowa, 400 metrowa ściana. Jest ona miejscami „uzbrojona” w stalowe liny poręczowe. Mają one bardziej służyć do asekuracji niż do samej wspinaczki. Po kilku godzinach od opuszczenia namiotu, dotrzemy na grań Gouter na wysokości 3 717 m n.p.m., gdzie od miejsca naszego kolejnego noclegu będzie nas dzieliło ledwie 100 metrów „spaceru”. Będzie to schronisko Gouter. Dlaczego schronisko, a nie namiot? Czyżbyśmy po kilku dniach zrobili się bardziej wygodni? Otóż nie, jedynym powodem takiego wyboru są finanse. Oczywiście nikt nie będzie nam płacił za spędzoną tam noc, ale sankcje finansowe jakie są nakładane na łamiących zakaz noclegu w namiocie wspinaczy, są niemal dwukrotnie wyższe od ceny noclegu. Jedyną alternatywą oszczędzającą fundusze jest nocleg w położonym na 4 362 m n.p.m, schronie awaryjnym o nazwie Vallot. Jest to metalowa „puszka” o powierzchni około 5 metrów kwadratowych. Biorąc pod uwagę ilość osób, które rocznie próbują zdobyć Mont Blanc, mało realnym jest znalezienie tam swojego kawałka podłogi.
Po dniu pełnym alpejskich atrakcji udamy się na spoczynek, by około 1. w nocy dnia następnego ruszyć w kierunku postawionego sobie celu. Droga na szczyt początkowo wiedzie szeroką, śnieżną granią. Nieco powyżej schronu Vallot zamienia się ona w szeroką na około metr „grańkę”, by przed samym szczytem ponownie się znacznie rozszerzyć. Tak przebyta droga doprowadzi nas do upragnionego celu. Po kilku minutach na szczycie, spędzonych przy huraganowym wietrze i uwiecznieniu na zdjęciach osiągniętego celu, udamy się w drogę powrotną przez grań Gouter, do zostawionego dzień wcześniej namiotu, gdzie spędzimy noc.
Dzień piąty to ponownie trekking do Les houches, gdzie na kempingu Bellevue będziemy świętować nasz sukces lub, w przypadku niepowodzenia, przełykać gorycz porażki.
Tak się przedstawia teoria, nasze plany i założenia. Miejmy nadzieję, że los i aura będą dla nas łaskawe, góra puści i będzie nam dane stanąć na Dachu Europy.
Artur Sałagan
Źródła plików graficznych:
Mapka - J.Weltert z przewodnika bienvenue Les Houches & Servouz, Guide Infos Vacances, 2010
Pozostałe – pixabay.com
« poprzednia | następna » |
---|