Braterstwo liny
Co jakiś czas w mediach i dyskusji publicznej przewija się temat „braterstwa liny”. To wyniośle brzmiące hasło jest niczym innym, jak współodpowiedzialnością za swoich towarzyszy w górach. Hasło to można rozważać na dwóch płaszczyznach. Pierwszą z nich jest aspekt czysto techniczny, czyli wzajemne wsparcie za pomocą sprzętu asekuracyjnego. Drugim, i temu chciałbym poświęcić więcej uwagi, jest aspekt psychofizyczny, czyli mentalne i fizyczne wspieranie się partnerów.
O ile w górach niskich ten problem raczej nie występuje, o tyle w górach wysokich od podjętych decyzji zależy zdrowie i życie ludzkie. Część uroku gór wysokich polega na tym, że wiele rzeczy robi się wspólnie. Każdy narażony jest na słabości i niedociągnięcia, wszystko klaruje się na bieżąco. Nikt jadąc w góry nie zakłada, że nagle osłabnie czy nastąpi załamanie pogody. Czasami wystarczy słowo wsparcia, poklepanie po ramieniu czy wpięcie w linę i słabnący odnajduje siły i motywację, by iść dalej. „Braterstwo liny” powinno być etycznym obowiązkiem działalności górskiej. Niestety wybory, przed którymi stają alpiniści, są obarczone dużą dozą ryzyka - często od tych decyzji zależy ludzkie życie. Polski alpinista, Wawrzyniec Żuławski, powiedział kiedyś: „Partnera nie zostawia się nawet wtedy, gdy jest już tylko bryłą lodu…”. Słowa piękne, ale czy nadal aktualne? Z drugiej strony - czy etycznym jest narażenie własnego zdrowia i życia?
Świat górski jest naszpikowany wieloma wydarzeniami, podczas których uczestnicy wspinaczki zostają postawieni przed ważnymi dylematami: ratować partnera czy atakować szczyt, ratować partnera czy ratować siebie. W wielu publikacjach można przeczytać o heroicznych wyczynach, okaleczeniach i odmrożeniach, których nabawili się himalaiści ratując swojego partnera. Zdarzają się też przypadki zostawienia swoich kompanów na lodzie i śniegu tylko dlatego, że idą o kilka kroków wolniej.
Sytuacje zagrożenia życia działają dezintegrująco na grupę. Trzeba mieć silny system wartości, aby przezwyciężyć reakcje biologiczne, bo do takich właśnie należy egoistyczny strach. W trudnych momentach w górach człowiek narażony jest na różne pokusy, pojawiają się myśli: „walczę o życie, a ten drugi niech robi, co chce, byle sam, byle bez angażowania mnie”. Należy jednak pamiętać o tym, że decyzje, które podejmuje się na dużych wysokościach, nie są do końca racjonalne. Mózg wspinacza jest skrajnie niedotleniony i wyczerpany. Człowiek obojętnieje na drugiego, pojawia się strach, że panujące zimno go zabije. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia, zmieniamy się w racjonalną maszynę, w której nie ma miejsca na zbędne myśli, które zmniejszą szanse na przetrwanie.
Wracając myślami do marca 2013, wspomnijmy tragiczną w skutkach zimową wyprawę na Broad Peak, podczas której zginęło dwóch polskich himalaistów. Czy podczas tej wyprawy zabrakło „braterstwa liny”? Czy schodzący Bielecki i Małek powinni zaczekać na wchodzących na szczyt Berbekę i Kowalskiego? Czy Berbeka i Kowalski powinni odpuścić własne ambicje i zacząć schodzić, wiedząc, że szczyt został zdobyty? Każdy czytający te pytania, z pewnością odpowie inaczej. Najbardziej krytykowany Adam Bielecki, w jednym z wywiadów powiedział: „wiele osób miałoby o mnie lepsze zdanie, gdybym i ja z tej góry nie zszedł żywy”.
„Braterstwo liny” oznacza, że czekasz na partnera niezależnie od tego, czy macie szansę przeżyć obaj, czy nie. Moim zdaniem „braterstwo liny” polega też na tym, że nie narażasz partnera. Możemy teraz gdybać, co by się stało, gdyby jednak Bielecki z Małkiem poczekali pod szczytem na pozostałą dwójkę. Czy w zejściu nocnym nie zginęliby wszyscy? Następnym razem zamiast krytykować, siedząc w domu w ciepłych kapciach, zastanówmy się, jak byśmy postąpili w zaistniałej sytuacji. Miejmy nadzieję, że żaden z nas nie zostanie nigdy postawiony przed przedstawionymi dylematami.
Artur Sałagan
« poprzednia | następna » |
---|